Z jesiennego Hokkaido trafiłam w sam środek upalnego lata. Kioto przywitało mnie temperaturami sięgającymi 30 stopni, zatłoczonymi ulicami i całą masą "białych” turystów (tych z Azji jest pewnie jeszcze więcej, ale ich nie rozpoznaję ;)). Tutaj też, w przeciwieństwie do Sapporo, na każdym kroku natknąć się można na świątynię.
Złoty Pawilon |
Moje zwiedzanie rozpoczęłam od trzech buddyjskich świątyń Kinkaku-ji - Złotego Pawilonu, Ryoan-ji i Ninna-ji. Dotarłam do tych miejsc tuż przed ich zamknięciem, dzięki czemu ominął mnie prawdopodobnie niewyobrażalny tłum turystów. Było malowniczo, spokojnie i bardzo przyjemnie.
Zwiedzając Ryoan-ji w dni szkolne można mieć szczęście i udzielić krótkiego wywiadu jednej z wielu spacerujących tam grup japońskich uczniów ćwiczących swój angielski. Świetny pomysł na przełamanie strachu. W Polsce jednak ciężko byłoby znaleźć dostateczną liczbę angielskojęzycznych turystów, nie wspominając już o tym, że ciężko byłoby ich rozpoznać ;)
W Kioto bardzo wygodnie można przemieszczać się autobusami, szczególnie gdy chcemy dostać się do bardziej oddalonych miejsc. Bilet dzienny kosztuje 500 yen (ok. 15 zł) i umożliwia nieograniczoną liczbę przejazdów danego dnia. Bilet należy kupić na dworcu lub ewentualnie u kierowcy i następnie skasować po pierwszym przejeździe. Później każdorazowo należy kierowcy dany bilet pokazać. Możliwe jest także kupienie biletów na jednorazowe przejazdy (230 yen), jeśli ktoś tak jak ja woli spacerować niż jeździć komunikacją miejską :-)
Jest jednak jedno miejsce, do którego dojście zajmuje za dużo czasu - Arashiyama. Piękna okolica nad rzeką u podnóża gór. Turystów przyciąga tam Bambusowy Gaj (ang. Bamboo Grove) i choć trudno zrobić tam zdjęcie bez fragmentu głowy lub ramienia jakiegoś przechodzącego turysty, moim zdaniem nawet w deszczu to miejsce jest magiczne. W okolicy znajduje sie też kilka buddyjskich i szintoistycznych świątyń, które choćby przelotnie warto obejrzeć.
Będąc w Kioto nie można także ominąć Higashiyamy - dzielnicy na obrzeżach miasta, która słynie przede wszystkim z kilku światyń; w tym dwóch wpisanych na listę UNESCO. I choć zwiedzanie po raz któryś pozornie takiej samej świątyni wydawać by się mogło stratą czasu, mnie sprawia to dużą przyjemność. Pięknie utrzymane otaczające je ogrody, mimo dość sporej ilości turystów, dają wytchnienie i spokój. Myślę, że spacerowanie po nich chyba nigdy mi się nie znudzi, szczególnie jeszcze kiedy w stawie pełnym lilii wodnych stoi żuraw, a tuż obok kamienia, na którym stoję oprócz kilku karpi przepływa ciekawski żółw. Jeśli ktoś ma dodatkowo szczęście to w tłumie turystów wypatrzyć może jeszcze maiko :-)
Sesja zdjęciowa ;) |
Lekcja rysunku w Parku Maruyama |
Oprócz świątyń znajduje się tu oczywiście parę innych miejsc wartych zwiedzenia jak np. zamek Nijo czy Pałac Cesarski. Mnie niestety zabrakło już czasu, aby zobaczyć dawną siedzibę cesarza. Wybrałam się jednak do zamku Nijo, głównie ze względu na znajdującą się tam świergoczącą podłogę (ang. nightingale floor), która za zadanie miała ostrzegać wartowników przed zakradającymi się ninja. Mechanizm działa do dziś, mimo setek turystów przemierzających codziennie korytarze zamku. Chociaż... teraz ze śpiewem słowika ma to niestety niewiele wspólnego ;) Tym, co jeszcze przykuwa uwagę jest przepiękna dekoracja wnętrz. Zamek został wybudowany przez szoguna Ieyasu Tokugawę i jego ostentacyjny styl miał właśnie zademonstrować prestiż szoguna, a także zasygnalizować upadek potęgi cesarza.
Oki-ya, tu mieszkaja maiko i gejsze. |
Pierwszym skojarzeniem z Kioto dla większości z Was będzie na pewno gejsza :-) W mieście znajduje się pięć dzielnic, w których do dziś w okiyach mieszkają maiko (przyszłe gejsze) oraz same gejsze. Największą i najlepiej znaną jest Gion. I choć za dnia wygląda dość niepozornie, w nocy przy świetle lampionów zamienia się w magiczne miejsce. Przy odrobinie szczęście można tam spotkać przemykającą uliczkami gejszę. Mnie się udało :-)
Ponto-cho |
Wieczorem w Kioto warto się też wybrać na spacer nad rzekę lub do kolejnej dzielnicy gejsz - Ponto-cho, która w nocy wręcz tętni życiem.
Nie było w tym poście jeszcze nic o jedzeniu ;) a jest w Kioto taki targ, którego w mojej tak turystycznej jak i kulinarnej podróży, nie mogłam ominąć. Targ Nishiki, na którym zobaczyć i skosztować można takie różności jak suszone krewetki, marynowane w sake ogórki, bambusa w cieście czy małe czerwone ośmiorniczki... oraz wiele, wiele innych niespotykanych przysmaków. A gdy jego zwiedzanie całkowicie nas pochłonie, to na kolację warto się wybrać do znajdującej się zaraz przy wejściu do targu restauracji (Warai Warai) serwującej okonomiyaki (japońskie naleśniko-pizze). Tutaj w stołach zamontowane są podgrzewane od spodu blachy, na które kelnerka później przerzuci zamówione przez nas danie. Można powoli się delektować, choć jedzienie jest tak pyszne, że i tak znika w ekspresowym tempie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz