Journey

Journey

wtorek, 5 maja 2015

Rumunia - czyli tam gdzie Dracula mówi dobranoc

Masz mało czasu i pieniędzy? Jest na to rada! Pojedź na wakacje do sąsiada! (no w Europie to wszystko po sąsiedzku ;))

Nasz kawałek Rumunii
Rzeczywistość zawsze rewiduje nasze plany. Na początku miały być bajeczne wakacje w Gruzji, lecz ze względu na bardzo drogie bilety przerzuciłyśmy się na Turcję by definitywnie skończyć w Rumunii ;)

Skład: AKA (Agata, Kinga, Ala)
Czas: 10 dni
Budżet: nie więcej niż 1500 zł
Kierunek: Rumunia - Transylwania
Do zobaczenia: Oradea - Garda de Sus - Alba Iulia - Sibiu - Brasov - Sighisoara - Targu Mures

Jak wydostać się z kraju?
Podstawowe pytanie - jak pojedziemy? Wbrew pozorom to nie jest takie proste:

Z Opola pociągiem IR do Katowic. Następnie przesiadka na autobus do Krakowa, z którego odjeżdżają autobusy "Orange Ways" do Budapesztu. W węgierskiej stolicy kolejna przesiadka również do autobusu "Orange Ways" do Oradei.

Internat Caritasu
ORADEA:

10 km od granicy węgiersko-rumuńskiej leży nasz pierwszy punkt programu :) Miasto w sam raz na aklimatyzację w nowym kraju :) Zakwaterowałyśmy się w internacie Caritasu. Najtańsza opcja w mieście i warunki nie najgorsze.

Oradea jest niedużym miastem, ale posiada swój niepowtarzalny klimat. Nowoczesne witryny sklepów wyłaniają się z zabytkowych kamienic.
 
Widok z wieży ratuszowej na Oradeę
Upalny dzień w Oradei















Na leniwym spacerze po tym mieście spędziłyśmy prawie cały dzień.
Miałyśmy to szczęście albo nieszczęście, że trafiłyśmy na bardzo upalną pogodę (ok. 37 stopni) a jak się okazało w Rumunii dzbanek lemoniady może być droższy od obiadu!




Naszą szczególną uwagę  już na samym początku zwróciły pieniądze.

No i cóż - jeżeli życie może być do "bani" to tylko w Rumunii - ale nie dajcie się zwieść pozorom ;)






GARDA DE SUS:

Gór nam się zachciało. No to jedziemy! Podróż rumuńskim autobusem nie taka zła choć irytująca sprawa, że kierowca ciągle rozmawia przez telefon (mógłby się trochę bardziej skupić na drodze!).
Góry Bihor
Krajobraz zrobił się bardziej górzysty to i nam od razu jakoś serca urosły. Kierowca wysadza nas przy chatce opatrzonej napisem "MAMA UTA". No jak coś jest "mama" to chyba nie może być złe? ;) Trochę nas martwi, że jesteśmy na jakiś straszny wygwiździu.. no ale zostawiamy "u mamy" bagaże i idziemy w góry :)! Radość przez 30... no może 40 minut - bo właśnie tyle drogi prowadziło przez las i pola... reszta drogi była asfaltowa! O super! To już wiemy dlaczego żadnych "lokalsów" nie było na szlaku! Wszyscy mądrzy pojechali samochodami... :( Żar się leje z nieba a my zasuwamy tym asfaltem, który się nie kończy...


Cel naszej wędrówki wynagrodził nam cały trud. Piękna i majestatyczna lodowa jaskinia Scarisoara.
JJaskinia położona jest na wysokości 1165 m n.p.m, a temperatura latem waha się tam w granicach 0 stopni - o jakże było to miłe orzeźwienie :)

Scarisoara
W drodze do jaskini




















Po "górskiej" przygodzie wróciłyśmy do "Mamy" by odpocząć po morderczym dniu.
Jak wiadomo posiadamy wielką wyobraźnię...

Dlatego...






                  Trzy kobiety...















                       Oraz ich bagaże...



   



         Zmieściły się w takim oto namiociku!
Można? Można! ;)

Czego się nie robi żeby ograniczyć koszty!









ALBA IULIA:

Największą atrakcją turystyczną tego miasta jest cytadela. A my miałyśmy to szczęście, że znalazłyśmy nocleg dosłownie rzut beretem od niej!
Widok na cytadelę z naszego balkonu



Co to jest ta cytadela?
To fortyfikacja obronna w charakterystycznym gwieździstym kształcie.
Podobno była bardzo trudna do zdobycia.

Budowa oczywiście w cela ochrony ludności, posiadłości królewskich itp.

We wnętrzu katedry








Cytadela jest bardzo urokliwa. Można spędzić trochę czasu odkrywając jej wszystkie zakamarki i tajemnice. W jej wnętrzu stoi katedra św. Michała, która dosłownie skradła moje serce. Jest bardzo, bardzo stara, a zdjęcia nie oddają jej prawdziwego uroku.


Alba nocą!
SIBIU:

Wydaje mi się, że każdy kraj ma swój "Kraków". W Rumunii takim mianem moglibyśmy określić właśnie Sibiu.
Kinga i Agata na moście. Nie runął ;)
Klimatyczne uliczki, wszechobecni turyści, knajpki na każdym rogu i unoszące się pyły historii. W takim miejscu można zostać na dłużej. Podczas spacerów ulicami tego pięknego miasta znalazłyśmy miejsca, które zapadły nam szczególnie w pamięci. Place: Piata Mare i Piata Mica z Mostem Kłamców oraz majestatyczny Sobór Trójcy Świętej na ulicy Metropolitei.


Mnie osobiście ujęła historia związana z Mostem Kłamców. Ma on runąć z wielkim hukiem, gdy przejdzie po nim kłamca. Cóż, trudno uwierzyć, że do tej pory jeszcze wisi w nienaruszonym stanie. Agata z Kingą bez oporów się po nim kilkakrotnie przechadzały. Ja wolałam sprawdzić jego konstrukcję od dołu ;)



Most Kłamców w całej okazałości







Kilka ciekawostek na temat Sibiu:
- język niemiecki jest tu bardzo popularny - przydał się w poszukiwaniu noclegu,
-w 2007 roku Sibiu pełniło honory Europejskiej Stolicy Kultury,

- jak na turystyczne miasto przystało ceny są wysokie! (zarówno noclegów jak i art. spożywczych).

Baszta Dulgherilor

Sobór Trójcy Świętej
Widok na dawny kościół farny

W okolicach Sibiu znajduje się skansen ASTRA - idealny na relaksujący spacer (można się tam dostać autobusem miejskim). Obiekt jest dość duży, więc warto sobie zarezerwować kilka godzin na zwiedzanie i ewentualny piknik.


Skansen Astra

Skansen Astra
Skansen Astra




















Po zwiedzeniu skansenu złapałyśmy stop do leżącej nieopodal wioski - Cisnadioara.

UWAGA: pomimo tego, że w Rumunii łapanie stop jest bardzo powszechne należy uważać na to gdzie się jedzie! Czasami można utknąć w jakimś miejscu tylko dlatego, że jest mało uczęszczane.


Kocham opuszczone miejsca! Zawsze się zastanawiam jak wyglądały i co się w nich działo za czasów ich świetności. W Cisnadiorarze udało nam się odwiedzić opuszczony ufortyfikowany kościół. Trzeba przyznać, że w Rumunii dużo tego typu budowli. Jaki był ich sens? Oczywiście obronny. My ludzie XXI wieku może nie do końca czujemy ten problem, bo zamykamy się w swoich domach na cztery spusty, ale kwestia bezpieczeństwa choćby w średniowieczu musiała stanowić palący problem dla lokalnych społeczności. W tamtych czasach najłatwiej było ufortyfikować budowle kamienne, w których zapewne mieściło się całe wioskowe bogactwo. Gdy zachłannemu sąsiadowi z innej miejscowości zachciało się bogactw, cała wioska chowała się i zamykała w umocniony kościele, którego umiejscowienie na wzgórzu również nie było przypadkowe.


BRASOV i okolice (Bran, Rasnov, Sinaia):

Braszów
No i powolutku zbliżamy się do kulminacyjnego miejsca tego wyjazdu czyli zamku Bran i spotkania z Drakulą. Za bazę wypadową wybrałyśmy sobie miasto Brasov - duże, turystyczne, łatwo w nim o hostel (polecamy hostel Liberty Villa), a dodatkowo dobrze skomunikowane ze wszystkimi interesującymi miejscami w pobliżu. Wymyśliłyśmy sobie, że pierwszego dnia pobytu pojedziemy do zamku Bran i twierdzy chłopskiej w Rasnowie. Autobusy w tamtym kierunku wyjeżdżają z Gara 2 (stacji autobusowej nr 2).



Dzień wcześniej podsłuchałyśmy rozmowę dwóch turystów, że do zamku Bran nie warto wchodzić ze względu na dużą komercjalizację i masę turystów. Najlepiej się ogląda go z zewnątrz.

Nie zraził nas ten opis i postanowiłyśmy, że nie możemy ominąć atrakcji nr 1 w Rumunii. Po dotarciu na miejsce wszystkie wcześniejsze zasłyszane informacje okazały się... prawdą!

Tak - ogromna kolejka do wejścia. Tak - masa turystów (w zamku, pod zamkiem, w parku, w sklepie - wszędzie!).  
Zamek Bran
Bran wewnątrz


Tak - postępująca komercjalizacja, szczególnie widoczna w rozłożonych pod zamkiem straganach gdzie można nabyć "wszystko" z Draculą! Sam zamek wywarł na nas dość dobre wrażenie (ocena ogólna 4/6) lecz ze względu na masę ludzi zwiedzających razem z nami (w pewnych momentach szliśmy dosłownie ciurkiem - człowiek za człowiekiem) nie mogłyśmy w pełni poczuć jego uroku. 


Bran na zewnątrz






Oczywiście nie było mowy o spotkaniu z Draculą, a jak się potwierdziło jego związki z tym zamkiem są bardzo wątpliwe. No nic - będziemy musiały szukać naszego wampira dalej.








Prosto z Branu złapałyśmy autobus w kierunku Rasnova. Podczas tej jazdy powstało nowe przysłowie: "Kto rano wstaje ten... zasypia w autobusie!". Rzeczywiście trochę nam się przysnęło. Zamiast w Rasnovie znowu wylądowałyśmy w Brasovie! Ja byłam przekonana, że jesteśmy we właściwym miejscu dopóki nie usłyszałam głosu Agaty: "O nie, to Braszów!". Do dziś ta historia wywołuje uśmiech na mojej twarzy :) Na szczęście autobusy do Rasnova jeżdżą z dużą częstotliwością więc w przeciągu 40 minut stałyśmy u podnóża twierdzy. No właśnie.. u podnóża, bo twierdza znajduje się na lekkim wniesieniu. Można wjechać pociągobusem ;), a można wejść pieszo. Spacer nie powinien zająć więcej niż 20 minut. Oczywiście wybrałyśmy opcję numer 2 ;)
Rasnov
Twierdza robi wrażenie – jest duża i dobrze zachowana aczkolwiek postawione w jej wnętrzu budki z duperelami  psują klimat. Ze szczytowego miejsca twierdzy rozpościera się piękny widok na Braszów i okolice.
Rasnov - widok na okolicę

Po zwiedzaniu fortyfikacji udałyśmy się do pobliskiej (ok 1500m od twierdzy) jaskini „Valea Cetatii”. Cena za wejście zaporowa – 15 lei bilet normalny! Po zwiedzaniu jaskini złapałyśmy stopa do Poiana Brasov, która służy Rumunom jako kurort i to nie tani! Podobno raj dla wszystkich, którzy lubią czynny wypoczynek. My tam nie zabawiłyśmy długo – złapałyśmy kolejnego stopa i wróciłyśmy do Brasova.
Valea Cetatii

Autostop - siadaj bracie dalej hop!






Kilka słów o autostopie w Rumunii:
- na ogół nie trzeba długo czekać na złapanie stopa (od 10-20 minut zależy od tego jak bardzo uczęszczana jest droga na, której stoimy),
- najczęściej zatrzymują się samotnie jadący Rumuni,
- zazwyczaj za podwiezienie wystarczy odwdzięczyć się uśmiechem.







Kolejnego dnia wybraliśmy  się do Sinai – rumuńskiego Zakopanego :)
Można się tam dostać autobusem (trzeba uważać – kierowcy wolą zabierać pasażerów jadących dalej np. do Bukaresztu i czasami trzeba odczekać swoje, żeby w końcu do jakiegoś busa się zmieścić ;)).

W Sinai wart obejrzenia jest monaster z przepięknymi malowidłami i zdobieniami. Cudo! Co ciekawe znalazłyśmy w nim ikonę przedstawiającą Przemienienie na Górze Tabor, praktycznie identyczną z tą, która znajduje się w Opolu w kościele pw. Przemienienia Pańskiego.

Malowidło w monastyrze -  Przemienienie Pańskie
Dalej ruszyłyśmy w górę by po kilkunastu minutach dotrzeć do pałacu zwanego Mały Peles (niestety był zamknięty) oraz będącego tuż obok Zamku Peles. Jaka jego historia? Okolica Sinai zachwyciła Karola I Hohenzollerna, który postanowił wybudować rezydencję z dala od zgiełku Bukaresztu. Efekt – pałac jak z bajki. Robi niesamowite wrażenie od zewnątrz i wewnątrz. Koniecznie trzeba go zobaczyć na własne oczy!

Mały Peles

Peles


Centrum Braszowa

Trzeci dzień poświęciłyśmy całkowicie na zwiedzanie Brasova.
Wstałyśmy skoro świt i ruszyłyśmy w teren. Zaczęłyśmy od przejścia z Piata Unirii (wraz z cerkwią św. Mikołaja) na Piata Sfatului przez Bramę Schei. Przechadzając się uliczkami starego miasta zdałyśmy sobie sprawę, że wszystko jest otwarte dopiero od 10.00. Dodatkowo w ten dzień było święto: Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Udało nam się podglądnąć kilka świątecznych wypieków.

Świątecznie




Korzystając z tego, że Brasov jeszcze był senny i leniwy  postanowiłyśmy się przespacerować po braszowskiej cytadeli (która to już cytadela w naszej podróży? Przestałam liczyć!). Tam wpadłyśmy na pomysł aby wspiąć się na górę Tampę, która wznosi się nad starym miastem. Wejście trochę nam zajęło, ale widok godny polecenia J

Po zejściu z góry udało się obejrzeć z zewnątrz i od środka Czarny Kościół (Biserica Neagră). Piękny!


Widok z Tampy
Czarny Kościół
Po zjedzeniu dobrego obiadu w restauracji „Pod Basztą” pożegnałyśmy Brasov i ruszyłyśmy w dalszą drogę.

SIGHISOARA:

Wieża zegarowa
Mówili nam, że musimy ją zobaczyć! Cud, miód, palec lizać. Obiekt wpisany na na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. I to wszystko prawda – tylko, dlaczego zaplanowałyśmy na zwiedzanie prawie cały dzień gdy już po dwóch godzinach obeszłyśmy wszystko dwukrotnie?!
Co warto zobaczyć?:
- wieżę zegarową,
- stary cmentarz niemiecki,
- wąskie, urokliwe uliczki,

- dom, w którym urodził się Dracula.
Cmentarz niemiecki



Uliczki



















Restauracja w domu Draculi




Tak jest – w końcu trafiłyśmy na prawdziwy ślad Vlada Draculi. Co z tego, że miejsce mało ciekawe (dziś mieści się tam knajpka) i mało klimatyczne? Cel naszej podróży został osiągnięty! 









Dodatkowo złapałyśmy stopa do leżącej nieopodal wioski Saschiz, gdzie leżą ruiny zamku chłopskiego. Atrakcja turystyczna w sam raz dla nas. Dlaczego?:
- za darmo,
- zero turystów (tylko my!),
- miejsce tajemnicze i dzikie.

Miło tam spędziłyśmy czas łażąc po murach, gubiąc się w zarośniętych ścieżkach i szukając innego świata:)

Saschiz
Saschiz
















Po Sighisoarze ruszyłyśmy do Targu Mures skąd miałyśmy autobus powrotny firmy Orange Ways do Budapesztu. Po drodze w nocy przydarzył nam  się niestety wypadek. Pojazd wiozący silos wjechał w autobus uderzając dokładnie w to miejsce gdzie siedziałyśmy. Na szczęście nic poważniejszego się nie stało. Zbita szyba, spisywanie protokołu powypadkowego i 2-godzinne opóźnienie.
Autobus - tutaj siedziałyśmy...do czasu...

 Po tak pełnym wrażeń pożegnaniu nigdy Rumunii nie zapomnimy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz