Journey

Journey

poniedziałek, 22 października 2012

A jak Ameba

Ameby unikamy i ameby się boimy. Ten mały pierwotniak może nieźle zaszaleć i zrobić spustoszenie w naszym organizmie. Można się go nabawić w rejonach tropikalnych, zwłaszcza w Afryce, Ameryce Środkowej, Indonezji czy ..no właśnie, w Indiach.
Czy to znaczy, ze trzeba unikać tych rejonów? My mówimy stanowcze 'nie'. Zagrożeń jest wiele. Czyhają one na nas po wyjściu z domu, tuż za rogiem. Tylko do nich już się przyzwyczailiśmy, je już poznaliśmy i nie traktujemy ich jako zagrożenie, lecz jako codzienność. Dlatego nie ma co się zniechęcać do podróży. Ani tez bagatelizować sprawy. Swojego wroga trzeba poznać.

Stad poniżej kilka naszych rad jak uniknąć Pani Ameby:
  • pijemy tylko i wyłącznie wodę butelkowana. W Indiach jest wiele miejsc, gdzie jest dostępna 'drinking water' i choć miejscowi śmiało z nich korzystają, my lepiej nie oszczędzajmy tych 20 rupii (ok. 1,20 zł za litr) i kupujmy wodę w sklepie.
Bez wody butelkowanej w Indiach ani rusz! Najczęściej kupowałyśmy ją w  restauracjach w których jadłyśmy.
  • Butelkę przed otwarciem należy sprawdzić, czy zakrętka nie została naruszona. Sami hindusi przyznają, ze zdarzają się oszustwa podrabiania wód i sami te nakrętki sprawdzają. Także bez skrepowania - sprawdzajmy nakrętki.
  • Przed jedzeniem myjemy ręce. Przydatne tu są żele antybakteryjne, do których nie jest potrzebne użycie wody.
Najlepiej żel antybakteryjny zabrać ze sobą z Polski. W Indiach można go zazwyczaj kupić w aptece.
  • Sztućce, scyzoryk wyparzamy we wrzątku. Wozimy ze sobą starą, babcina grzałkę. Lekka, mała i poręczna. Można nią sobie jednocześnie zagrzać wodę na zupkę czy herbatę.
  • Sztućce w knajpach na samym początku też wyparzałyśmy we wrzątku. Po prostu prosiłyśmy o szklankę wrzątku i wrzucałyśmy tam widelce. Szybko jednak przerzuciłyśmy się na jedzenie... rękoma. Te w 5 sekund wymyje się płynem antybakteryjnym a potem już tylko można zanurzać dłonie w jedzonko i znów poczuć się jakby się miało 5 lat ;)
Obraz, który hindusów śmieszył i zadziwiał - sztućce we wrzątku :)
  • Napoje, które pijemy w knajpach (Cola w McDonaldzie, sok w restauracji) pijemy bez lodu. Nigdy nie wiadomo z jakiej wody został on zrobiony.
  • Ze szklanek pijemy przez rurkę. Najlepiej jeśli mamy ich własny zapas bo te w knajpach często były brudne.
Zazwyczaj nosiłyśmy ze sobą zapas własnych rurek - szczególnie przydają się do napojów zimnych  (lassi, coca-cola, soki)
  • My zęby myłyśmy w wodzie butelkowanej. Czy to przesada - nie wiem. Ale przezorny zawsze ubezpieczony.
  • Na południu Indii częstym zwyczajem w restauracjach jest serwowanie dań na liściu bananowca. Jest to miła dla oka procedura lecz trzeba uważać! - przed nałożeniem na liściowy talerz jedzenia należy go przemyć wrzątkiem podanym w kubku. Najlepiej wylać trochę wrzątku na liść, rozprowadzić wodę dłonią a następnie zlać wodę... np. na ziemię ;)
Liściowy talerz zawsze wyparzamy wrzątkiem a jemy za pomocą umytych żelem antybakteryjnych rąk :) 
  • Niestety.. nie jemy świeżych sałatek. Warzywa jemy jedynie gotowane a owoce takie, których skórkę da się obrać (banany, kokos - jego woda dobra na roztrojony żołądek, pomarańcze, mango, melon - z tych wyjadamy ich środek, itp.)
Sałatka naszego przepisu i wykonania: banany, zielone (bo hinduskie!) pomarańcze, granat i  już sławne daktyle, które poza sałatką były wręcz nie do zjedzenia! Doznania smakowe - niezapomniane! :)
  • Na ulicy, chcąc się napić świeżego soku czy herbaty, lepiej nie pić jej gdy jest podawana w szklankach. Widziałam jak je myli (wrzucają do wiaderka pełnego zimnej wody, wyjmują i nalewają kolejny sok) wiec pewniej pić z plastikowych kubków. Te w większości miejsc są dostępne i jest pewne, ze są tylko jednokrotnego użytku. Skąd pewne? Bo hindusi te plastikowe kubki po wypiciu herbaty wyrzucają na chodnik, czy tory i tak potem leżą miesiącami.
My z "plastiku" miałyśmy przyjemność jeść pyszne szafranowe lassi :) Wszyscy lokalni ludzie jedli to samo lassi ze szklanych kubków ;) 
  • Choć my Polacy kochamy mięso (ach, jak mi go brakuje!!) to tutaj lepiej go unikać. No bo skąd mają wiedzieć jak je dobrze przyrządzić i jak prawidłowo przechowywać skoro sami go nie jedzą? Mięso jadłyśmy jak do tej pory raz, w zaufanym miejscu bo na plebani u księdza. Jednak wszystkich, których po drodze spotkaliśmy i którzy skosztowali mięsa w zwykłej knajpce złapały bóle brzucha, wymioty, biegunka. I choć to nie ameba, to również nieprzyjemna sprawa. Nie jedząc mięsa trzeba jednak pamiętać żeby wzbogacić dietę o brakujące żelazo. Tutaj pojawiają się pomocne rośliny strączkowe.
  • Nie kąpiemy się w brudnym zbiornikach wodnych.
Jakie są objawy?
Różne. Przeważnie jednak ostry ból brzucha w jego dolnej części, biegunka. Czasem gorączka a nawet krew w kale. Kiedy zwykła biegunka nie przechodzi po jednym, dwóch dniach a ból brzucha tylko wzrasta warto udać się do lekarza. Ten zrobi badanie kału i wszystko będzie jasne.

Jak się leczy?
Pokój w indyjskim szpitalu
Na szczęście nie sprawdziłyśmy tego doświadczalnie ale amebę da się wyleczyć. Wręcz trzeba by nie dopuścić do dalszego jej rozprzestrzeniania w otoczeniu jak i w naszym organizmie. Bo ameba nieleczona może spowodować perforacje jelita, a może też dopełzać swoimi nibynóżkami do mózgu... Także na amebę bierzemy lekarstwa przeciwko pierwotniakom i zdrowiejemy. A hinduskich szpitali i lekarzy się nie boimy bo są profesjonalistami i dobrze się na swoich chorobach znają.


Co po powrocie do Polski?
Warto przebadać kał i zrobić badania krwi. Im szybciej się wykryje, tym szybciej paskudę się wyleczy. Jeśli mamy jakiekolwiek objawy po powrocie do Polski pierwsze co mówimy naszemu lekarzowi to to, ze właśnie wróciliśmy z podróży w tropikach. Ułatwi to diagnozę.

Także ameby się boimy i ameby nie lubimy. A przede wszystkim rozsądnie unikamy możliwości jej wpełznięcia do naszych organizmów. I tak jak wyjechałyśmy na ta wyprawę w 4xA (Agata, Alicja, Amanda, Agnieszka) tak mamy też nadzieję wrócić. Bez żadnych zbędnych dodatkowych 'A' ;)

wtorek, 2 października 2012

Alleppey - Indyjska Wenecja


Alleppey slynie z ze swoich rozleglych rozlewisk i waskich kanalow. W takim miejscu do szczescia potrzebna tylko lodka, wioslo i slomkowy kapelusz - w sam raz na niedzielny relaks. Zanim jednak wyplynelysmy w wenecki rejs, udalysmy sie do pobliskiego kosciola na msze. Okazalo sie to ciekawym doswiadczeniem! Wewnatrz kosciola krolowal ( uwaga!) kolor rozowy: rozowe szarfy zwisajace z sufitow oraz rozowa kokarda ksiedza. Do tego trzeba dodac wystrojone w barwne sari hinduski i oto mamy optymistyczny obraz indyjskich katolkow gotowy. Oprocz tego dodatkowa atrakcja byly dla nas puszczane muzyczne podklady  midi - rodem z disco polo. Wszytsko razem tworzylo mieszanke wybuchowa, po ktorej bylysmy wstrzasniete, ale nie zmieszane ;)
Na wodna wycieczke dostalysmy za przewodnika mieszkanca jednej z pobliskich wiosek, ktory ugoscil nas w swoim domu i uraczyl opowiesciami o zyciu w Alleppey. A zycie tu nie jest latwe... Co roku w porze monsunowej domy zostaja zalewane i po ustapieniu deszczy musza zostac odremontowane. I tak rook w rok.... Po sytym thali przygotowanym na lisciu bananowca przez zone naszego przewodnika, chwycilysmy za wioslo i poplynelysmy w zielen kanalow. Co jakis czas mijaly nas houseboaty - czyli luksusowe domki na wodzie, ktorych cena przerastala nasz skromny budzet. 24 h na houseboatcie to jedyne 5500 rupii na dobe. Nasz rejs zakonczylysmy podziwiajac zachod slonca nad spokojnymi wodami rozlewisk.



houseboat
happy feet
pola ryzowe
thali
dzieci z pobliskiej wioski
rozlewiska
sunset
znow sunset
rybak