Niektóre linie autobusowe podają, że 6 godzin, niektóre, że 7 a tak naprawdę 8 godzin drogi od Bogoty znajduje się miasteczko San Gil, które słynie ze sportów ekstremalnych. Można tu pływać rwącymi rzekami, zjeżdżać na linie z wodospadów, chodzić po jaskiniach, spędzić całe godziny w parkach linowych. Mnie przyciągnął tu przede wszystkim paragliding.. ale o tym zaraz.
Do San Gil jedzie się wygodnym kolumbijskim autobusem. Przygotowani na wszystko, z plecakami zaraz po zajęciach z hiszpańskiego ruszyliśmy na dworzec autobusowy. Wchodzimy do autobusu i muszę przyznać, że tego co zobaczyliśmy zupełnie się nie spodziewaliśmy. Wyobraźcie sobie super komfortowy autobus, krzesła jak samolotowe rozkładane praktycznie do pozycji leżącej. Miejsca na nogi tyle, że spokojnie można je wyprostować. Wygodne oparcia, punktualnie o czasie wyjeżdżamy. Każdy zatopił się w swoim wygodnym siedzeniu i zasnął. I tylko po godzinie czy dwóch budzi nas przeraźliwy mróz. Klima działa na całego, zakładam jedną bluzę, kurtkę i zaczynam żałować, że nie wzięłam sobie do serca uwag na forach o szalonej klimatyzacji w kolumbijskich autobusach. W drodze powrotnej nie ma co, biorę ze sobą śpiwór.
Sobota to dla nas dzień sportów ekstremalnych. Zaczynamy od ekstremalnie wczesnej pobudki po tylko 5 godzinach snu i ruszamy na wodospady. Po półgodzinnej jeździe autobusem po bezdrożach i 20 minutowym marszu docieramy na miejsce (zdjęcie wyżej). Jest pięknie :) Zielono, świeże powietrze, egzotyczne kwiaty, oprócz pary kolumbijczyków i nas nie ma tu innych ludzi.Woda jest lodowata ale nas to nie odstrasza. Z piskami wskakujemy do wody, część prawie tak samo szybko z niej wyskakuje. Jeszcze chwilę delektujemy się widokami i zaraz zbieramy się w drogę powrotną żeby zdążyć na paragliding.
Paragliding od dłuższego czasu był moim marzeniem i oto dowód, że marzenia się spełniają! :) Do końca nie wiedząc co mam robić zostałam wytypowana jako pierwsza z naszej 5-osobowej grupy do lotu. Przyczepiają mi jakieś linki, zakładają kask i każą usiąść w czymś co wygląda jak wielka pielucha, z której mam wrażenie, że bez większego trudu mogłabym się wysunąć. Zaciskam więc mocno ręce o pasy, które widzę przed sobą i tak do końca nie mam zamiaru już ich puścić. W górze.. jest cudownie :) Zupełnie inne wrażenie niż lot samolotem czy ..balonem ;) Pod sobą nie mam nic. Za mną facet, któremu w 100% muszę zaufać - no bo co innego pozostaje. Mówi, że lata codziennie od 11 lat.. niech mu będzie. Raz się żyje. Róbmy akrobacje!
Z wrzaskiem tak głośnym, że na dole mnie było słychać, kaskiem spadającym z głowy od prędkości robimy coś co wygląda jak tornado. Pierwszy raz widziałam to ponad rok temu w Pokharze i byłam pewna, że to już nie lot a upadek. A teraz ja jestem przeczepiona do paralotni i śmieję się jak szalona i chcę jeszcze i jeszcze raz. Muszę przyznać, że taki lot to pełne katharsis. Zarówno dla duszy jak i dla zawartości żołądka... ;)
W niedzielę przed powrotem do Bogoty jedziemy jeszcze do Barichary. Całe miasteczko jest w kolonialnym stylu i nie może tu powstać budynek, który by odbiegał charakterem od pozostałych. Uliczki są puste, okiennice pozamykane, słońce delikatnie świeci, wprost idealnie na przechadzkę. Zatrzymujemy się na miejscowym rynku i kupujemy ananasa. Wiecie, że te najbardziej dojrzałe to te, z których da się bez problemu wyciągnąć środkowe liście? Metoda sprawdzona a sok z ananasa spływa po rękach aż po same łokcie. Pychota!
Jeszcze tylko jedna rzecz, którą musimy spróbować i możemy wracać do domu. Hormigas Culonas, czyli mrówki wielkodupne! Nie pytajcie jak smakują. Mam jedną paczkę, którą przywiozę do Polski to sami spróbujecie ;)
Jak się dostać i inne koszty:
Z głównego terminala w Bogocie odjeżdża wiele autobusów do San Gil. My pojechaliśmy Omegą (40tys.$), wracaliśmy troszkę gorszej klasy ale za to szybciej i taniej Reiną (30tys.$).
Paraltoniarstwo kosztuje 50 tys.$ czyli ok. 80zł. Można też za 170$ wybrać wersję lotu nad kanionem ale dla tych co jeszcze nie lecieli gwarantuję, że tańsza opcja też dostarczy wystarczająco dużo wrażeń.
Autobus z San Gil do Barichary 4200$ w jedną stronę.
Wodospad bus 4000$ x2 i wstęp 7000$
Mrówki, mała paczuszka dużo radości - 2000$
Agnieszka
Do San Gil jedzie się wygodnym kolumbijskim autobusem. Przygotowani na wszystko, z plecakami zaraz po zajęciach z hiszpańskiego ruszyliśmy na dworzec autobusowy. Wchodzimy do autobusu i muszę przyznać, że tego co zobaczyliśmy zupełnie się nie spodziewaliśmy. Wyobraźcie sobie super komfortowy autobus, krzesła jak samolotowe rozkładane praktycznie do pozycji leżącej. Miejsca na nogi tyle, że spokojnie można je wyprostować. Wygodne oparcia, punktualnie o czasie wyjeżdżamy. Każdy zatopił się w swoim wygodnym siedzeniu i zasnął. I tylko po godzinie czy dwóch budzi nas przeraźliwy mróz. Klima działa na całego, zakładam jedną bluzę, kurtkę i zaczynam żałować, że nie wzięłam sobie do serca uwag na forach o szalonej klimatyzacji w kolumbijskich autobusach. W drodze powrotnej nie ma co, biorę ze sobą śpiwór.
Sobota to dla nas dzień sportów ekstremalnych. Zaczynamy od ekstremalnie wczesnej pobudki po tylko 5 godzinach snu i ruszamy na wodospady. Po półgodzinnej jeździe autobusem po bezdrożach i 20 minutowym marszu docieramy na miejsce (zdjęcie wyżej). Jest pięknie :) Zielono, świeże powietrze, egzotyczne kwiaty, oprócz pary kolumbijczyków i nas nie ma tu innych ludzi.Woda jest lodowata ale nas to nie odstrasza. Z piskami wskakujemy do wody, część prawie tak samo szybko z niej wyskakuje. Jeszcze chwilę delektujemy się widokami i zaraz zbieramy się w drogę powrotną żeby zdążyć na paragliding.
Paragliding od dłuższego czasu był moim marzeniem i oto dowód, że marzenia się spełniają! :) Do końca nie wiedząc co mam robić zostałam wytypowana jako pierwsza z naszej 5-osobowej grupy do lotu. Przyczepiają mi jakieś linki, zakładają kask i każą usiąść w czymś co wygląda jak wielka pielucha, z której mam wrażenie, że bez większego trudu mogłabym się wysunąć. Zaciskam więc mocno ręce o pasy, które widzę przed sobą i tak do końca nie mam zamiaru już ich puścić. W górze.. jest cudownie :) Zupełnie inne wrażenie niż lot samolotem czy ..balonem ;) Pod sobą nie mam nic. Za mną facet, któremu w 100% muszę zaufać - no bo co innego pozostaje. Mówi, że lata codziennie od 11 lat.. niech mu będzie. Raz się żyje. Róbmy akrobacje!
Z wrzaskiem tak głośnym, że na dole mnie było słychać, kaskiem spadającym z głowy od prędkości robimy coś co wygląda jak tornado. Pierwszy raz widziałam to ponad rok temu w Pokharze i byłam pewna, że to już nie lot a upadek. A teraz ja jestem przeczepiona do paralotni i śmieję się jak szalona i chcę jeszcze i jeszcze raz. Muszę przyznać, że taki lot to pełne katharsis. Zarówno dla duszy jak i dla zawartości żołądka... ;)
W niedzielę przed powrotem do Bogoty jedziemy jeszcze do Barichary. Całe miasteczko jest w kolonialnym stylu i nie może tu powstać budynek, który by odbiegał charakterem od pozostałych. Uliczki są puste, okiennice pozamykane, słońce delikatnie świeci, wprost idealnie na przechadzkę. Zatrzymujemy się na miejscowym rynku i kupujemy ananasa. Wiecie, że te najbardziej dojrzałe to te, z których da się bez problemu wyciągnąć środkowe liście? Metoda sprawdzona a sok z ananasa spływa po rękach aż po same łokcie. Pychota!
Jeszcze tylko jedna rzecz, którą musimy spróbować i możemy wracać do domu. Hormigas Culonas, czyli mrówki wielkodupne! Nie pytajcie jak smakują. Mam jedną paczkę, którą przywiozę do Polski to sami spróbujecie ;)
Jak się dostać i inne koszty:
Z głównego terminala w Bogocie odjeżdża wiele autobusów do San Gil. My pojechaliśmy Omegą (40tys.$), wracaliśmy troszkę gorszej klasy ale za to szybciej i taniej Reiną (30tys.$).
Paraltoniarstwo kosztuje 50 tys.$ czyli ok. 80zł. Można też za 170$ wybrać wersję lotu nad kanionem ale dla tych co jeszcze nie lecieli gwarantuję, że tańsza opcja też dostarczy wystarczająco dużo wrażeń.
Autobus z San Gil do Barichary 4200$ w jedną stronę.
Wodospad bus 4000$ x2 i wstęp 7000$
Mrówki, mała paczuszka dużo radości - 2000$
Agnieszka