Journey

Journey

czwartek, 27 lutego 2014

San Gil (Santander) - miasto sportów ekstremalnych

Niektóre linie autobusowe podają, że 6 godzin, niektóre, że 7 a tak naprawdę 8 godzin drogi od Bogoty znajduje się miasteczko San Gil, które słynie ze sportów ekstremalnych. Można tu pływać rwącymi rzekami, zjeżdżać na linie z wodospadów, chodzić po jaskiniach, spędzić całe godziny w parkach linowych. Mnie przyciągnął tu przede wszystkim paragliding.. ale o tym zaraz.



Do San Gil jedzie się wygodnym kolumbijskim autobusem. Przygotowani na wszystko, z plecakami zaraz po zajęciach z hiszpańskiego ruszyliśmy na dworzec autobusowy. Wchodzimy do autobusu i muszę przyznać, że tego co zobaczyliśmy zupełnie się nie spodziewaliśmy. Wyobraźcie sobie super komfortowy autobus, krzesła jak samolotowe rozkładane praktycznie do pozycji leżącej. Miejsca na nogi tyle, że spokojnie można je wyprostować. Wygodne oparcia, punktualnie o czasie wyjeżdżamy. Każdy zatopił się w swoim wygodnym siedzeniu i zasnął. I tylko po godzinie czy dwóch budzi nas przeraźliwy mróz. Klima działa na całego, zakładam jedną bluzę, kurtkę i zaczynam żałować, że nie wzięłam sobie do serca uwag na forach o szalonej klimatyzacji w kolumbijskich autobusach. W drodze powrotnej nie ma co, biorę ze sobą śpiwór.

Sobota to dla nas dzień sportów ekstremalnych. Zaczynamy od ekstremalnie wczesnej pobudki po tylko 5 godzinach snu i ruszamy na wodospady. Po półgodzinnej jeździe autobusem po bezdrożach i 20 minutowym marszu docieramy na miejsce (zdjęcie wyżej). Jest pięknie :) Zielono, świeże powietrze, egzotyczne kwiaty, oprócz pary kolumbijczyków i nas nie ma tu innych ludzi.Woda jest lodowata ale nas to nie odstrasza. Z piskami wskakujemy do wody, część prawie tak samo szybko z niej wyskakuje. Jeszcze chwilę delektujemy się widokami i zaraz zbieramy się w drogę powrotną żeby zdążyć na paragliding.





Paragliding od dłuższego czasu był moim marzeniem i oto dowód, że marzenia się spełniają! :) Do końca nie wiedząc co mam robić zostałam wytypowana jako pierwsza z naszej 5-osobowej grupy do lotu. Przyczepiają mi jakieś linki, zakładają kask i każą usiąść w czymś co wygląda jak wielka pielucha, z której mam wrażenie, że bez większego trudu mogłabym się wysunąć. Zaciskam więc mocno ręce o pasy, które widzę przed sobą i tak do końca nie mam zamiaru już ich puścić. W górze.. jest cudownie :) Zupełnie inne wrażenie niż lot samolotem czy ..balonem ;) Pod sobą nie mam nic. Za mną facet, któremu w 100% muszę zaufać - no bo co innego pozostaje. Mówi, że lata codziennie od 11 lat.. niech mu będzie. Raz się żyje. Róbmy akrobacje!





Z wrzaskiem tak głośnym, że na dole mnie było słychać, kaskiem spadającym z głowy od prędkości robimy coś co wygląda jak tornado. Pierwszy raz widziałam to ponad rok temu w Pokharze i byłam pewna, że to już nie lot a upadek. A teraz ja jestem przeczepiona do paralotni i śmieję się jak szalona i chcę jeszcze i jeszcze raz. Muszę przyznać, że taki lot to pełne katharsis. Zarówno dla duszy jak i dla zawartości żołądka... ;) 




W niedzielę przed powrotem do Bogoty jedziemy jeszcze do Barichary. Całe miasteczko jest w kolonialnym stylu i nie może tu powstać budynek, który by odbiegał charakterem od pozostałych. Uliczki są puste, okiennice pozamykane, słońce delikatnie świeci, wprost idealnie na przechadzkę. Zatrzymujemy się na miejscowym rynku i kupujemy ananasa. Wiecie, że te najbardziej dojrzałe to te, z których da się bez problemu wyciągnąć środkowe liście? Metoda sprawdzona a sok z ananasa spływa po rękach aż po same łokcie. Pychota!








Jeszcze tylko jedna rzecz, którą musimy spróbować i możemy wracać do domu. Hormigas Culonas, czyli mrówki wielkodupne! Nie pytajcie jak smakują. Mam jedną paczkę, którą przywiozę do Polski to sami spróbujecie ;)





Jak się dostać i inne koszty:
Z głównego terminala w Bogocie odjeżdża wiele autobusów do San Gil. My pojechaliśmy Omegą (40tys.$), wracaliśmy troszkę gorszej klasy ale za to szybciej i taniej Reiną (30tys.$).
Paraltoniarstwo kosztuje 50 tys.$ czyli ok. 80zł. Można też za 170$ wybrać wersję lotu nad kanionem ale dla tych co jeszcze nie lecieli gwarantuję, że tańsza opcja też dostarczy wystarczająco dużo wrażeń.
Autobus z San Gil do Barichary 4200$ w jedną stronę.
Wodospad bus 4000$ x2 i wstęp 7000$
Mrówki, mała paczuszka dużo radości - 2000$


Agnieszka

wtorek, 18 lutego 2014

Zipaquira - Kolumbijska Wieliczka


Niedaleko Bogoty, bo zaledwie 50km na północ leży niewielkie miasteczko Zipaquira.


Wygląda dość niepozornie. Po głośnej i zanieczyszczonej spalinami Bogocie miło przejść się wąskimi uliczkami, zauroczyć się kolonialną zabudową i zatrzymać się na "tinto" (mała, czarna) na uroczym placu w centrum miasta.

Zipaquira była kiedyś najważniejszym miastem w Kolumbii. Dlaczego? To tutaj mieściła się wówczas jedyna kopalnia soli w całym kraju. Sól zaczęto pozyskiwać ponad 500 lat temu gdy władca tego terenu o imieniu "Zipa" odkrył, że po
napełnieniu baniaków wodą z pobliskiego strumienia, wyparowaniu i rozbiciu naczynia otrzymuje się bryłę tego bardzo cennego wówczas kruszcu, chętnie wymienianego na inne dobra bo tak trudnego do zdobycia. Taka ciekawostka- to od słowa sól - sal pochodzi słowo "salario" czyli wypłata. Po inwazji Hiszpanów rozpoczęto eksplorację tego terenu budując pierwszy poziom kopalni. Obecnie jest ich już aż 4 a kopalnia nadal działa. Rejon Zipaquira wydobywa aż 40% całego wydobycia w Kolumbii.


Po tym jak pierwszy poziom wraz z zabytkową kapliczką się zawalił wybudowano nową kaplicę na poziomie trzecim, którą można dziś zwiedzać. Wstęp nie jest tani bo kosztuje aż 23 tys.! (nie wiem czy kiedyś przyzwyczaję się do tylu zer na bianknotach! ;) ) - czyli ok. 35zł ale pewnie warto odwiedzić to miejsce, którym Kolumbijczycy dumnie się chwalą, że jest ich cudem narodowym. 








Do Kaplicy położonej 190 metrów pod ziemią prowadzi 2 km droga krzyżowa. Na pewno warto iść do środka z przewodnikiem (wycieczki po angielsku są dość rzadko, przewodnik jest wliczony w cenę biletu) a na koniec zostać na 30 minutowym filmie 3D, który pokazuje historię kopalni.









Kolumbijczycy są zachwyceni swoją Catedral del Sal. Podoba się ona również innym turystom. I tylko my Polacy możemy mieć mały niedosyt.. no bo co może się równać z naszą Wieliczką? :)

Wieliczka


Jak się dostać?
- Autobusem TransMilenio do stacji końcowej Portal Norte. Stamtąd autobusem/busem do Zipaquira (4300$). Dojeżdżając do miasteczka kierujemy się na główny plac, stamtąd najlepiej pytać się dalej o drogę - na piechotę tak z 25 minut.


Agnieszka


Bienvenidos a Colombia! Bienvenidos a Bogota!

W połowie stycznia dostałam telefon. Jest możliwość wyjazdu na wolontariat! W trakcie rozmowy z organizacją wysyłającą jedną ręką trzymam słuchawkę a drugą już pakuję rzeczy na wyjazd. Jadę, jadę! CV, list motywacyjny się spodobał. Jest tylko jeden haczyk. Wolontariat ma być w Kolumbii i nie wiadomo czy się odbędzie bo projekt dalej czeka na potwierdzenie z UE. No i tak czekałam aż do tygodnia przed wyjazdem. Wiedząc, nie wiedząc czy pojadę. Pakując i szykując się na wyjazd, jednocześnie poprawiając CV żeby było gotowe do wysłania w razie planu B. W końcu zadzwonił ponownie telefon a ja już na spokojnie mogłam przygotować się do wyjazdu... Jeszcze tylko uwagi znajomych i rodziny żebym nie przywoziła narkotyków, żebym przywiozła liście koki, żebym pilnowała plecaka na lotnisku, żebym nie starała się zakumplować z guerillas, żebym dużo podróżowała jak będzie czas, żebym dużo robiła zdjęć ale uważała na aparat bo mi zaraz ukradną, żebym jeździła tylko dużą grupą. no i zapomnij o autostopie, samotnych wypadach i chodzenia po ciemku! I tak spakowana w niewielki plecak z głową pełną rad jak przeżyć w Kolumbii jadę po nieznane. Nieznane bo nikt na ten projekt z Polski jeszcze nie jechał. Nieznane bo nie wiem gdzie będę mieszkać i gdzie pracować. Z biletem w ręce i tysiącem wersji tego co spotka mnie na miejscu wyruszam więc do Bogoty!









Jaka jest Bogota? Jest to ogromne miasto. Największe w jakim miałam okazję mieszkać. Rano żeby dostać się do autobusu, które nazywają się tu Transmilenio, mają wyznaczone osobne pasy i mają działać jak metro (wymyślił je szalony burmistrz pełen innowacyjnych pomysłów, o których na pewno jeszcze coś napiszę) trzeba być silnym i bezwzględnym. Chwila zawahania i już ktoś cię wypchnie, ktoś się przepchnie i zapomnij, że wsiądziesz a wtedy nie pozostaje nic innego jak czekać na następny autobus. Myślisz, że nikt więcej się nie zmieści do środka. Błąd! Tutaj działa prawo łokcia. Jak się nie pchasz to nie wejdziesz do autobusu bo przy wejściu stoją już osoby, które czekają na inną linię. Jak się nie pchasz to nie wyjdziesz z autobusu bo wchodzą już do niego osoby, które chcą jechać dalej. Tu nie ma zmiłuj się! Wygrywa ten kto silniejszy!

Poza zatłoczonymi autobusami muszę powiedzieć, że Bogota pozytywnie mnie zaskoczyła. Taka duża metropolia (prawie 7 mln ludzi) z wieżowcami, osiedlami, ogromnymi parkami, licznymi bibliotekami i muzeami. Dobre drogi, całkiem czystko no i ludzie przesympatyczni! Każdy się uśmiecha, każdy jest chętny do pomocy. Oczywiście na ulicy można spotkać i chłopaczków, których lepiej unikać, portfel trzyma się głęboko schowany a aparat wyciąga się tylko żeby zrobić zdjęcie i zaraz znów się go chowa do torby żeby nie kusić złodziejaszków ale samo miasto zaskakuje bardzo fajnymi rozwiązaniami, które może nawet warto by wprowadzić i u nas.

...A może to tylko po Indiach już nic mnie nie zaskoczy? ;)



tutaj mieszkamy


Agnieszka

niedziela, 2 lutego 2014

Trzeba marzyć (One must dream)

Trzeba marzyć!

To stwierdzenie były z nami w Indiach prawie przez cały czas. Może dlatego, że zaplanowałyśmy sobie nakręcić film właśnie pod tą nazwą.
Cały pomysł opierał się na cytowania przez napotkanych hindusów i hinduski kawałków wiersza Jonasz Kofty "Trzeba marzyć".
Zadanie o tyle trudne, że język polski dla nich to całkowity kosmos!
A co z tego wyszło?? Jedyny w swoim rodzaju miks polsko-indyjski ;)