Journey

Journey

sobota, 29 września 2012

Periyar - Born to be Wild

Miejsce godne odwiedzenia ze wzgledu na znadujacy sie tam Park Narodowy. Ze wszystkich dostepnych atrakcji wybralysmy sie na spacer przyrodniczy z przewodnikiem. Zaopatrzone w ochraniacze przeciwko krwiopijczym pijawkom ruszylysmy w glab Parku. Spacer trwal trzy godziny i mialysmy okazje zobaczyc dzikie psy, bizony, mangusty czy gigantyczna wiewiorke. Udalo nam sie takze znalezc drzewo, po ktorym wczesniej wspinal sie tygrys. Niesamowite, ze tak wielkie zwierze moze wspiac sie tak wysoko!
Najwieksza pamiatka po spacerze byla hodowla pijawek w naszych butach ;)

Czaszka - prawdziwa czy pod turystow?
Kto sie kogo bardziej boi?

Arrowroot

Sexy ochraniacze
Taniec odstraszajacy pijawki

Tu byl tygrys
Ciezka praca tratwiarza

poniedziałek, 24 września 2012

Munnar - herbaciany raj

Dostac sie do raju nie jest latwo. Droga jest kreta, waska i pelna niebezpieczenstw. Dodac do tego szalonego hinduskiego kierowce, centymetry dzielace nas od przepasci, mgle gesta jak mleko i tak oto w drodze z Cochin do Munnaru pelne katharsis gwarantowane. Pokonanie zaledwie 90km zajelo nam prawie 4,5 godziny, chyba jednak widoki jakie mialysmy mozliwosc zobaczyc nastepnego dnia byly tego warte.
Munnar polozony jest na wysokosci ok. 2000m i gdzie sie nie spojrzy rozposcieraja sie ogromne plantacje herbaty. Zastanawialiscie sie keidys skad pochodzi herbata, ktora na co dzien pijecie? Znaczna jej czesc jest 'made in India'.



Plantacje herbaty najpiekniejsze sa o swicie, kiedy dopiero wylaniaja sie sposrod mgly. Wtedy wystarczy wyjsc na najblizsze wzgorze i przy wschodzie slonca, bedac ponad mgla podziwiac ten niesamowity rejon Indii przez samych miejscowych nazywany 'God's own country'.
Munnar to nie tylko plantacje herbaty ale i wszelakich przypraw (kardamon, pieprz, curry, kurkuma, galka muszkatolowa, gozdziki i wiele takich, o ktorych istnieniu wiekszosc z nas nie miala pojecia;) ).
Majac tylko jeden dzien, zeby zobaczyc jak najwiecej zdecydowalysmy sie wynajac przewodnika - Raja. Po porannej sesji yogi zapakowalysmy sie do rikszy i ruszylysmy ku plantacjom herbaty. Nasz kierowca nie mial z nami latwo. Co chwile robilysmy postoj by uwiecznic kolejny pojawiajacy sie pejzaz. Ciezko to opisac. Wszedzie gdzie sie nie obrocilysmy byla herbata. Do tego dochodzily takie rarytasy jak malowniczo polozone jezioro, dzikie slonie, wodospady i gorskie zakretasy. Nie dalo sie takze ominac lokalnych bazarow, na ktorych mozna bylo dostac odpustowa bizuterie, kokosy, drewniane kuchenne akcesoria i oczywiscie... HERBATE :)


Herbata herbata ale czlowiek musi jesc. Postanowilysmy sie wybrac do lokalnej restauracji, gdzie dania serwuje sie na lisciach bananowca. Za namowa szalonego kelnera sprobowalysmy pysznego thali (ryz polany curry z dodatkiem kilku rodzajow sosow do mieszania oraz chlebkiem), a do popitki (zeby zniwelowac ostry smak przypraw) bananowe lassi.


Objedzone po pachy (ryz byl nielimitowany, jadlysmy rekoma - tzw. hindu style ;) ) pojechalysmy zwiedzc pobliskie plantacje przypraw gdzie mialysmy okazje sprobowac wielu z nich prosto z krzaka. Czy wiedzieliscie ze gozdziki rosna na drzewach, swieze ziarna kakaowca sa w srodku fioletowe, curry przyrzadza sie z lisci a kurkume z korzenia, ziarnia kardamonu rosna przy ziemi a jego liscie siegaja prawie 2 metrow?
Amanda wyjechala z Munnaru ze spelnionym marzeniem - zobaczeniem plantacji herbaty, a my z plecakami pelnymi zakupow. Po powrocie zapraszamy na pyszna herbate z kardamonem. 







poniedziałek, 17 września 2012

Jaisalmer - miasto slonca

W koncu udalo nam sie dotrzec do Jaisalmeru - pustynnego miasta usytuowanego niedaleko granicy z Pakistanem. Miasto przywitalo nas sloncem, piaskiem i wszechobecnym w architekturze zlotym kolorem.
Pierwszy dzien spedzilismy na spacerach po miejscowych targach i pobliskim forcie. Wszyscy z niecierpliowoscia wyczekalismy czasu w ktorym spelnia sie nasze marzenia i bedziemy mogli dosiasc wielblada!
Okazalo sie to mozliwe juz nastepnego dnia. Wykupilismy camel safari, ktore w swoim pakiecie nie tylko zawieralo jazde na wielbladach ale rowniez zwiedzanie pobliskich urokliwych miejsc takich jak Bada Bagh czy lokalnych wiosek cyganow i radzputow.
Wszyscy mielismy obawy czy udane nam sie okielznac nasze "pustynne rumaki" ale z pomoca naszych przewodnikow wsiedlismy na wielbladzie garby i zaczelismy nasza podroz.
Sama pustyna Thar moze na poczatku troche rozczarowywac - zamiast piasku zbita ziemia z masa zielonych krzakow do okola. Dodatkowo caly efekt psuja wszechobecne wiatraki (elektrownia wiatrowa).
Do prawdziwych pustynnych wydm dotralismy dopiero pod koniec dnia. W miedzyczasie udalo nam sie urzadzic maly wielbladzi wyscig (zgadnijcie kto wygral ;) ) oraz zjesc obiad przygotowany przez naszych przewodnikow (mniam!).
Gdy slonce zaszlo za horyzont temperatura spadla a pustynia zapelnila sie mnostwem wszelakiego robactwa! My nie przestajac rozkoszowac sie tym urokliwym miejscem rozpalilismy ognisko i zaczelismy spiewac piosenki. Poniewaz towarzystwo bylo miedzynarodowe (4 polki, hindus, chinczyk i oczywiscie nasi przewodnicy) repertuar przy ognisku rowniez byl zroznicowany. Kazdy za zadanie mial zaspiewac cos w swoim ojczystym jezyku. Hitem okazala sie piosenka naszych przewodnikow, ktorzy zaimprowizowali piosenke o naszym camel safari :)
Gdy zrobilo sie pozno wszyscy z usmiechami na twarzy zasnelismy pod gwiazdzistym, pustynnym niebem.
Nastepnego dnia nasze dzielne wielblady zabraly nas z powrotem do umowionego miejsca z ktorego jeepem dojechalismy do Jaisalmeru.
Trudno nie wspomniec w tym poscie o naszej wielkiej radosci z tego camel safari. Wszyscy pokochalismy jazde na wielbladach oraz same zwierzaki, ktore wbrew krazacej o nich opinii nie sa wcale wredne.
Duze wrazenie wywarli na nas rowniez nasi przewodnicy, ktorzy byli bardzo cierpliwi i pogodni.
Od takich ludzi mozna sie uczyc jak kochac zycie pomimo wielu trudnosci.
Dzis opuszczamy Radzastan i kierujemy nasze kroki i mysli bardziej na poludnie - ku Kerali.
Juz sie nie mozemy doczekac tego, co na nas tam czeka :)

Bada Bagh
Wielblad w swojej calej wielbladziej okazalosci

Pustynne lembasy

Agata prezentowala sie swietnie na swoim wielbladzie

Prawdziwi wladcy pustyni - Lin i Mohan

Beduinka Aga, beduinka Ala oraz prawdziwy Camel Rider

Amanda i jej ukochany wielblad

Pustynia Thar

czwartek, 13 września 2012

Udaipur - kabhi khushi kabhi gham (czasem slonce czasem deszcz)

Udaipur przywital nas deszczowa pogoda. Byla to niesamowita odmiana po upalnym poczatku naszej podrozy. Wsrod monsunowych strug deszczu przywitalysmy Mohana, ktory w koncu do nas dolaczyl. Dzieki hinduskiemu przyjacielowi latwiej nam bylo poruszac sie po miescie. 
Udaipur jest miastem bardzo malowniczym, otoczonym zielonymi wzgorzami i polozonym nad kilkoma jeziorami. Nas osobiscie zaskoczyl bardzo swoim spokojem, wrecz senna atmosfera, waskimi uliczkami i nieprzyprawionymi potrawami. 
Pierwszy dzien w Udaipurze spedzilismy na spacerach po miescie, wizycie w Miejskim Palacu, a wieczor ogladajac tradycyjne radzastanskie tance w jednym z haveli. Atrakcja wieczoru byl taniec z osmioma wazami na glowie. Drugiego dnia kilku godzinna burza pokrzyzowala nam plany i na wycieczke do pobliskiej wioski wybralismy sie dopiero po poludniu. Dla odmiany jako srodek transportu wybralismy rowery z pobliskiej wypozyczalni. Hinduskie rowery wymagaja kilku slow komentarza: hamulce ledwo ledwo, nogi pod broda, brak przerzutek i chyboczaca sie rama, ale za to jaka kolorystyka! Wioska okazala sie dosyc zapuszczonym skansenem z lokalnymi artystami sprzedajacymi swoje wyroby. Po raz kolejny jednak nie obylo sie bez niespodzianek - wioska zostala wynajeta przez ekipe krecaca film, dzieki czemu udalo nam sie podpatrzyc jak powstaja filmy bollywood. 
Najwieksza przygoda tego dnia byla jednak podroz powrotna naszymi harleyami, w strugach deszczu, pod gorke bez przerzutek, przy entuzjastycznych okrzykach tubylcow i naszych krzykach gdy trafIalysmy na niespodzianki na drodze (po polsku lajno ;)). Pomimo tego, ze w Udaipurze ciezko bylo o dobra restauracje ostatniego wieczoru trafilismy do takiej (Candle Light Restaurant). Przy goracej herbacie, pysznej kolacji z widokiem na oswietlone miasto zakonczylismy dzien. Namaste!

Sklep z wyrobami ze skóry ;)

Miejski Pałac

Mały Maharadża

Udaipur - widok ze wzgórza pałacowego

Nad jeziorem

Radżastański taniec z ogniem

Taniec z wazami

Widok z naszego hostelu

Udaipur w deszczu

Skansen

sobota, 8 września 2012

Jaipur - rozowe miasto

Chyba jednak trafilysmy do innego miasta... bo to jest pomaranczowe. Jesli dla Hindusow jest to kolor rozowy, to my jestesmy swiete krowy. Dziwnie sie na nas patrza wiec pewnie cos jest na rzeczy... ;)

Brama wejsciowa do Starego Miasta

Tutaj to one maja pierwszenstwo na drodze


Jaipur to pierwsze z miast w Radzastanie, regionie Indii przy granicy pakistanskiej. Swoj 'rozowy' kolor zawdziecza Majaradzy Ram Singh, ktory w 1876 roku, na przyjazd ksiecia Walii kazal je pomalowac na kolor kojarzony z goscinnoscia.

Jest to zdecydowanie bardziej nowoczesne miasto. Mozna tu znalezc takie sklepy jak: Levi's, Benetton czy Bata. Ciekawostka jest to, ze wieksza czesc sklepu przeznaczona jest dla kolekcji meskiej. Damska ukryta jest na koncu sklepu a do wyboru sa trzy koszulki na krzyz. Choc na ulicach tego tak bardzo nie widac to wlasnie w takich miejscach jak sklepy, metro odczuwalna jest dysproporcja plci.
Zeby sie dostac do wazniejszych zabytkow miasta, trzeba sie przedrzec przez niezliczone bazary i stragany takze nasze zdolnosci negocjacyjne z godziny na godzine rosna. Moze kiedys utargujemy dobra cene i bedzie nas stac na sari.


Czy ktos wie co to jest i jak to sie je? ;)





W Radzastanie zlapal nas pierwszy porzadny deszcz wiec szybko przebiegajac obok Hawa Mahal (Palacu Wiatrow) i City Palace wyladowalysmy w McDonaldzie - najlepszej porownywarce cen na swiecie. Kawa za jedyne 3zl, Happy Meal tylko po 4,50zl. Nie moglysmy sie oprzec!

Hawa Mahal
Jaipur w deszczu


Najwieksza atrakcja dnia bylo wyjscie do kina - Raj Mandir - hinduskiego kina numer jeden. Oczywiscie na film bollywood.



Do kina chodzi sie tu calymi rodzinami. Za nami siedziala matka z kilkumiesiecznym dzieckiem. W polowie filmu robiona jest przerwa. Do wyboru ma sie trzy rodzaje biletow (60, 80, 150) My wybralysmy 'on the ground' ten za 80 rupii (4,50zl). Przygotowane na siedzenie na ziemi, po wejsciu do kina spotkala nas mila niespodzianka. Piekna, ogromna sala z wielkim ekranem i rozsuwanymi fotelami. Poniewaz bylysmy na filmie sensacyjnym pt. Tiger  (taki hinduski James Bond) po kazdej udanej akcji glownego bohatera  ludzie z radosci bili brawo. Takich efektow specjalnych nie powstydzilby sie Hollywood ;) Z kina wyszlysmy naladowane pozytywna energia i wrocilysmy do hostelu, konczac dzien kolacja w restauracji na dachu.



Do uslyszenia z Udajpuru!


środa, 5 września 2012

New Delhi - Incredible India

Na pewno sie zastanawiacie co sie z nami dzialo przez ostatnie 3 dni. Otoz, na kazdym kroku Indie nas zaskakiwaly, a my zaskakiwalysmy Indie!
Pierwszego dnia po przylocie wykupiona taksowka pre-paid przyjechalysmy na Main Bazaar - miejsce stanowiace dla nas prawdziwe oblicze Indii. Polski "brud, smrod i ubostwo" to artystyczny nielad w porownaniu do tego miejsca.
Gdy emocje juz opadly, a zoladki zostaly napelnione przysznym hinduskim jedzeniem przystapilysmy do podboju Indii - maly shopping nigdy nie jest zly, a wygladac jakos trzeba ;)
Taniocha - za jedyne 100 INR (6 zl) mozna miec gacioszki w stylu "hini-tourist" - czyli prawdziwi hindusi tego nie nosza ale  mozna to kupic wszedzie, a my sie w tym czujemy dobrze.
Drugiego dnia przespacerowalysmy sie pod India Gate - ktore jest jednym z kluczowych zabytkow do zobaczenia w New Delhi. Monument ten upamietnia 90 tys. poleglych hinduskich zolnierzy.
Nastepnie skierowalysmy nasze kroki ku Indyjskiemu Parlamentarowi, Glownemu Sekretariatowi oraz Palacowi Prezydenckiemu (Rashtrapati Bhavan). Budowle te znajduj sie w malej odleglosci od siebie i zajmuja dosc duzy obszar.
Wybierajac sie do Lotos Temple skorzystalysmy z miejskiego metra. Ku naszemu zdziwieniu w kazdym metrze jest zarezerwowany i wydzielony pierwszy wagon tylko dla kobiet! Panowie nie maja tam wstepu!
Przy tej okazji warto zaznaczyc, ze w Indiach jest dosc mocna odczuwalna dysproporcja pomiedzy iloscia kobiet i mezczyzny. Kobiet jest znacznie mniej i dla odmiany we wszelakich kolejkachy np. do metra stoja mezczyzni ;)
Poniewaz Lotos Temple byl zamkniety i moglismy go podziwiac tylko z zewnatrz trafilysmy przez przypadek do pobliskiego przybytku wyznawcow Hari Kriszny (ISKCON). Bylo tam duzo rozmodlonych i spiewajacych ludzi, lecz ze wzgledu na halas atmosfera byla dosc ciezka. Wewnatrz znajduje sie rowniez piekny zyrandol w ksztalcie kwiata oraz obrazy przedstawiajace sceny z zycia Kriszny. Oczywiscie wejscie do tej swiatyni bylo mozliwe tylko po zdjeciu butowo ;)
Po dniu pelnym wrazen wrocilysmy na naszy "ukochany" Main Bazaar na pyszne jedzonko i spanko.
Trzeciego dnia wyruszylysmy zwiedzac zabytki w okolicach New Delhi, ktorych nie zdazylysmy zwiedzic poprzedniego dnia.
Zaczelysmy od Humayun's Tomb. Wszystkoby byloby pieknie i ladnie, bo miejsce na prawde warte zobaczenia, gdyby nie fakt, ze po 20 minutach wywalili nas z tamtad gdyz przyjezdzal Prezydent Chin.
Bylysmy wsciekle, bo zaplacilysmy za ta "20-minutowa przyjemnosc" 250 INR!!
Niestety, nie udalo sie wyklocic z hindusami o zwrot pieniedzy.
Wiec po porannych podbojach udalysmy sie uspokoic nasze zszargane nerwy do Lodi Garden. Sa to rozlegle ogrody z masa roznorodnej roslinnosci (hibiskusy, palmy kokosowe). W ten piekny krajobraz roslinny sa wplecione budowle z danych czasow, ktore sa pozostaloscia po hinduskich wladcach. Ze wzgledu na to, ze ogrody sa bardzo romantycznym miejsciem funkcjonuja pod nazwa "lover's point".
Po relaksie w ogrodach z pospiechem udalysmy sie do Ghandi's Smriti - miejsca smierci Mahatmy Ghandiego gdzie oprocz ashramu znajduje sie muzeum poswiecone jego zyciu i przeslaniu. Muzeum jest multimedialne i w ciekawy sposob przedstawia przesanie Ghandiego - "Be true".
Na ten dzien zaplanowalysmy jeszcze jeden punkt programu - odwiedzenie Old Delhi.
Red Fort (Lalqila) kosztowal nas kolejne 250 INR - ale bylo warto!
Jest to rozlegly obiekt zbudowany przez Shah Jahana - czyli fundatora Taj Mahal. Wiekszosc tych imponujacych obiektow jest wzniesione z  piaskowca - bardzo charakterystycznego o intesywnym czerwonym kolorze.
Dla zamieszkujacych w dawnych czasach  Red Fort wladcow glowna atrakcja byly walki na dziedzincu lwow i sloni. W owczesnych czasach najwieksza atrakcja Red Fort dla odwiedzajacych hindusow bylysmy .. MY!
Grupki hindusow nie odstepowaly nas na krok, chodzac za nami i robiac nam zdjecia. Na szczescie wszystko odbywalo sie w przyjacielskiej atmosferze.
Po "gwiazdorzeniu" w Forcie poszlysmy sie wyciszyc do dzinijskiej swiatyni - Jain Temple - we wnetrzu ktorej mozna bylo podziwiac wiele fascynujacych zlotych zdobien (niestety nie mozna bylo robic zdjec). Tuz obok tej swiatyni znajduje sie szpital dla chorych ptakow.
Niestety, do meczetu Jama Masjid nie chcieli nas wpuscic bo bylo juz tylko 30 minut do zachodu slonca. Szkoda... jest to najwiekszy meczet w Indiach i moze pomiescic 25 tys. ludzi!
Juz konczac warto zaznaczyc, ze w Old Delhi, a dokladnie w Chandni Chowk znajduje sie zwariowany bazar, na ktorym mozna dostac wszystko - od zapalek po telewizor oraz zobaczyc wszystko np. malpy siedzace na dachach :)
Pamietajcie: everything is possible in India! - tak nam powiedzial pracownik falszywego rzadowego biura informacji turystycznej. My sie tego bedziemy trzymac ;)




Main Bazaar
Hinduska

India Gate
Keep India clean
My jako glowna atrakcja turystyczna

Typowe hinduskie jedzenie

Momos!!!!! :)

Glowny Sekretariat

Humayun's Tomb

Lodi Garden

Lodi Garden

Ghandi Smriti


Red Fort
Wykurzone i wkurzone z meczetu

Old Delhi